Dzień dziecka. Moja pierwsza książka.

Nasze pierwsze mieszkanie, które pamiętam mieściło się przy pl. Katedralnym.  Miało wysokie okna wychodzące na zachód.
Pamiętam jedno popołudnie.  Słońce nisko podchodzi do okna i snopami światła zagląda do pokoju. Mama mówi, że ma dla mnie niespodziankę i pokazuje mi nową książkę.

Książka pachnie  farbą drukarską. Niecierpliwię się, chcąc obejrzeć najpierw wszystkie obrazki, a potem dopiero wysłuchać wierszyk.

Ta scena mocno wryła mi się w pamięć. A to spotkanie z książeczką zadecydowało być może o całym moim życiu.

Książka, przyniesiona przez Mamę do domu, to „Żuk” Jana Brzechwy z ilustracjami Ewy Salamon.

I z całym szacunkiem dla twórczości, ulubionego poety dzieci, muszę przyznać, że TA książka, oczarowała mnie przede wszystkim swoją stroną plastyczną.

Pamiętam ciemne barwy. Skontrastowane kolory. Wyłaniające się częściowo, z mroku, niejednoznaczne postacie. Romantyczne koronki, meloniki, rekwizyty i ubrania z innej epoki. Intrygująca atmosfera, którą kojarzyłam z wieczornymi spotkaniami poważnych dorosłych.

Świat, który mnie fascynował i pociągał – świat dużych ludzi – został ukazany w przystępnej – krasnoludkowej skali, wśród grzybkowych domków i trawiastej gęstwiny.  Z bohaterami nie większymi od mrówki.

Oglądając pierwszy raz  ilustracje, miałam wrażenie, że wkraczam na niedostępny wcześniej teren.  Że zostałam dopuszczona do poznania niezwykłej, przeznaczonej tylko dla dorosłych,  tajemnicy. Że doświadczam misterium.

Bo oto owady rozmawiają o czymś dla nich ważnym i budzącym emocje. Nie do końca rozumiem, o co chodzi, ale jako świadek tego wydarzenia czuję niezwykłą ekscytację.
(Dużo później podobnych emocji dostarczało mi oglądanie sztuk teatralnych, dobrych filmów i czytanie znaczących książek).

I wtedy, trzydzieści pięć lat temu, przy pierwszym spotkaniu z „Żukiem”, zaczarowana tajemnicą obrazów – postanowiłam, że też tak chcę! Że chcę budzić w ludziach podobne uczucia. Chcę doświadczać niezwykłych przeżyć, a potem opowiadać je innym, za pomocą umownych znaków, plam i kresek.

Słowa danego sobie dotrzymałam. Rysowałam dużo i z pasją. Nadal rysuję i maluję codziennie. Dla przyjemności.  Z potrzeby wyrażenia siebie. A może po to, aby spełniać swoje dziecięce marzenie: ilustrować tajemnicę, budzić emocje i zaczarowywać odbiorców obrazami.

Książka z ilustracjami Ewy Salamon przeszła pozytywnie próbę czasu. Dziś, gdy oglądam te same obrazki, czuję taki sam zachwyt, jak tamtego popołudnia. To nie tylko sentyment i czar wspomnień. Myślę też, że to znak, że dziecko to wrażliwy odbiorca, którego nie należy obawiać się eksponować na działanie sztuki. Ilustracje pani Salamon uważam za dzieła sztuki. Tak jak i obrazy Józefa Wilkonia, Janusza Grabiańskiego, Marcina Szancera, Stasysa Eidrigeviciusa – mistrzów mojego dzieciństwa.

Teraz sama jestem mamą i starannie wybieram książki dla moich synów. Jako plastyk, przywiązuję dużą wagę do oprawy plastycznej książki.  I chociaż gusta, z moimi dziećmi, mamy różne, to cieszę się bardzo, gdy obrazy poruszają ich wyobraźnię i sprawiają, że chłopcy przeżywają czytanie i oglądanie książek, równie mocno, jak doświadczała tego kiedyś ich mama – mała Ania.

Na zdjęciach: dwuletnia ja, przy ulubionej czynności oraz okładka wyjątkowej książki, która miała wpływ na wybór mojej pasji i późniejszego zawodu.

Leave a Reply

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.